„Grenoble bez aplikacji” to część dłuższej opowieści. Jeśli trafiłeś tu pierwszy raz i chciałbyś wiedzieć, jak zaczęła się ta historia, wskakuj tutaj.
Rankiem okazało się, że jesteśmy gdzieś na obwodnicy stolicy mody ę… i ą… Mediolanu, o którym marzy każda modelka. Wszędzie skutery, mnóstwo skuterów, a na skuterach goście w garniturach i tylko krawaty im dyndały. Wciąż byliśmy na autostradzie. I wydawać by się mogło, że więcej skuterów nie zmieści się na drodze. Tak myślałem, dopóki nie zawitaliśmy pewnego razu do Azji – ale to inna opowieść. Miejsce do łapania stopa nie było najlepsze, ale za to szybko zwinęła nas obsługa autostrady i podwiozła na najbliższą stację. Sprawnie poszło, cztery stopy i wjechaliśmy do Francji.
Miasto schowane w kraterze
W Grenoble tak nam się spodobało, że zostaliśmy dwa dni, choć wcześniej nie wiedzieliśmy nawet, że istnieje. Z poziomu ulicy wyglądało na niewielką miejscowość. Po wjechaniu kolejką na bastylię zmieniliśmy zdanie. Miasto było jakby schowane w kraterze wulkanu, gdzie nie spojrzeć dookoła góry… Wszystko pięknie, tylko w Grenoble wylądowaliśmy późnym popołudniem w samym środku burzy, która nie wyglądała, jak by miała się prędko skończyć. I jak tu rozbić namiot? I gdzie? To było w czasach, gdy jeszcze nie wymyślono aplikacji do kupowania najtańszych bułek w mieście. Posłuchajcie.
Grenoble podczas burzy
Droga do Grenoble wyglądała bardzo podobnie jak trasa z Monachium do Werony, można ją było przejechać na „glonojada” – góry, doliny, wiadukty i tunele. Jak kiedyś będę miał motor, to chciałbym tu wrócić – pomyślałem. Tym razem nasz kierowca nie był zbyt rozmowny, więc rozkoszowaliśmy się widokami. Do Grenoble dojechaliśmy późnym popołudniem, wprost na parking Carrefoura. Idealnie się złożyło, bo mieliśmy zrobić zakupy, a dookoła szalała burza. I wszystko szło dobrze, tylko po tej pierwszej burzy przyszła następna, później jeszcze następna i tak cały wieczór i pół nocy. Zwykle burza dość szybko przechodzi; nadchodzi, nasila się, jest kulminacja i odchodzi. Tam było inaczej. Burza krążyła, odbijając się od szczytów, i nie wiadomo było, czy zaczęła się następna, czy wróciła poprzednia?!
Tubylcy mówili, że to normalne w Grenoble, a góry powodują, że burza kręci się w kółko i nie może odejść. Korzystając z okazji, w chwili między ulewami, zrobiliśmy obchód okolicy w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Niestety wszędzie gęsto od domów, ani przyzwoitego kawałka zieleni i jeszcze musieliśmy uciekać przed następną ulewą. Ostatecznie zakotwiczyliśmy na parkingu Carrefoura. Było dość trawnika, żeby rozbić namiot, a jednocześnie cicho i przyjemnie. A rano mieliśmy blisko po ciepłe bagietki i do łazienki. W końcu byliśmy klientami, masz to w cenie – chciałoby się rzec.
Co było dalej?
O dalszych przygodach przeczytasz w tym wpisie
Wszystkie odcinki znajdziesz tu – z Pamiętnika taty.