„Gdzieś w Awinion…” to część dłuższej opowieści. Jeśli trafiłeś tu pierwszy raz i chciałbyś wiedzieć, jak zaczęła się ta historia, wskakuj tutaj.
Słynny Awinion, słynny most w Awinion – nie wiadomo co bardziej słynne: miasto czy most. Nie planowaliśmy tam być, ale tak się złożyło, że byliśmy na tyle blisko, że nie wypadało nam nie zajechać do miasta antypapieży. Już same mury i pałac zrobiły na nas niemałe wrażenie, wystarczyło dodać trochę wyobraźni i można było się przenieść do średniowiecza. Brakowało tylko Godefroy de Papincourt hrabiego Montmirail i jego wiernego Jacquouille z filmu „Goście, Goście”. Wisienką na torcie był coroczny festiwal teatrów, który właśnie trwał. I ni z tego, ni z owego, wiedzeni ciekawością, trafiliśmy do teatru magicznego, zupełnie jak u Hessego. Nie będąc w teatrze, byliśmy na przedstawieniu, nie będąc aktorami, odgrywaliśmy rolę. Ale zanim to nastąpiło i dotknęliśmy metafizyki, musieliśmy rozwieźć pocztę po bezdrożach Prowansji, gdzieś pomiędzy Salon-de-Prowance i Awinionem.
W drodze z listonoszem
Trzema stopami dotarliśmy do Salon-de-Prowance, skąd zgarnął nas rdzenny francuz z dziada pradziada Nabil, wprost z Maroka. Nabil był listonoszem i swoim iveco zmierzał do Awinionu. Tylko że po drodze musiał zebrać pocztę ze wszystkich możliwych miejscowości na swojej trasie. I zamiast 45 minut jechaliśmy 2,5 godziny. Ale nam to bardzo odpowiadało, że ho ho ho. To są takie nieplanowane bonusy stopowania. Nie mieliśmy rezerwacji w hotelu, biletu na TGV, to i nigdzie nam się nie śpieszyło. Mogliśmy wtedy nawet cały tydzień rozwozić tę pocztę. Mimochodem mieliśmy kapitalną wycieczkę krajoznawczą po prowansalskich bezdrożach, a przy okazji dodatkową adrenalinę. Nabil prowadził auto dość dynamicznie, pasy nie wystarczyły i mimo trzymania się uchwytów, nie obyło się bez guzów. Szczęśliwie dojechaliśmy do centrum Awinionu. I nie wiedzieć czemu, nasz nowy kolega zdecydowanie przestrzegał nas przed piciem wody z fontanny.
Awinion – spokojne, ciche miasto
Awinion po Marsylii objawił nam się jako spokojne, ciche miasto – zupełnie nie wiem dlaczego. Wiedzieliśmy, że jest to dość popularny punkt na mapie, i spodziewaliśmy się normalnego ruchu turystycznego. Ponadto, na miejscu okazało się, że właśnie trwa międzynarodowy festiwal teatrów. Ludzi w mieście było tyle, że nawet potencjalne miejsca noclegowe w parkach były zajęte. A mimo to, czuliśmy się jak na prowincji. Za pierwszym razem udało nam się wcisnąć na kemping, choć obsługa zapewniała nas, że nie ma wolnych miejsc. Za drugim było jeszcze więcej ludzi i nocowaliśmy na parkingu przy kempingu. Mimo tych niedogodności i dzikich tłumów na ulicach w dzień i w nocy cieszyliśmy się, że zostaliśmy na dłużej w Awinionie.
Festiwal Teatrów w Awinion
Te wszystkie przedstawienia, iluzje w średniowiecznych bramach, na skwerach, gościńcach i uliczkach robiły na nas ogromne wrażenie. Spacerowaliśmy tak po starym mieście, pomiędzy przedstawieniami, i stawaliśmy się jednymi z wielu osób wśród publiczności. A bywało i tak, że historia na tle starych murów rozgrywała się tylko dla nas, a my sami poniekąd stawaliśmy się jej częścią. Nie znając języka, nie mieliśmy problemu ze zrozumieniem, o czym była tamta opowieść – niesamowite. To chyba uniwersalność i ponadczasowość sztuki, o których mówiła pani od polskiego. Rano ciepły powrót do rzeczywistości. W zapasie woziliśmy parę zupek chińskich na czarną godzinę. A że nikomu nie chciało się iść do sklepu po bagietkę i ser, na śniadanie z widokiem na most w Awinionie został tylko „Vifon”.
Co było dalej?
O dalszych przygodach przeczytasz w tym wpisie.
Wszystkie odcinki znajdziesz tu – z Pamiętnika taty.