„Paryż” to część dłuższej opowieści. Jeśli trafiłeś tu pierwszy raz i chciałbyś wiedzieć, jak zaczęła się ta historia, wskakuj tutaj.
Paryż stolica wszystkiego! Całymi dniami możesz spacerować łacińskimi uliczkami, spaść z Montmartre, przeturlać się przez dzielnice czerwonych latarni, by walnąć w Moulin Rouge. Miasto moloch, które przyciąga swą starówką, łechta historią, a z drugiej strony zniechęca nowoczesnością w La Defense i dzikimi tłumami na ulicach. Nawet wieża Eiffla, na miejscu, wydaje się jakby mniejsza i z innej bajki, niż ta na pocztówkach. Paryż odcina się od południa Francji grubą kreską, jest taki nasz europejski, wszystko wydaje się bardziej znajome… ludzie, drzewa, kwiaty. I jak każde wielkie miasto niemożliwe jest zwiedzić je za jednym zamachem, ot tak w kilka dni. Tym trudniej, gdy podróżuje się stopem i nie ma zbyt wiele gotówki. Gdzie się można przespać w Paryżu? Gdzie się można umyć? I co zrobić z ciężkimi bagażami? My zrobiliśmy to tak, posłuchajcie…
W drodze do Paryża
Na południu pogoda zaczęła się psuć i to był sygnał, żeby jechać na w górę mapy. Cztery stopy i byliśmy w Chartres, gdzie mieliśmy zostać na noc, bo było dość późno i nie chcieliśmy wjeżdżać do wielkiego miasta w środku nocy. Ale że dość szybko złapaliśmy stopa, to pojechaliśmy dalej – jakoś sobie poradzimy.
Do Paryża zbliżaliśmy się po północy, więc, zamiast wjeżdżać do centrum, zdecydowaliśmy się wysiąść w okolicach Wersalu, z myślą, że łatwiej będzie rozbić gdzieś namiot. I rzeczywiście było łatwiej, nocleg znaleźliśmy w pierwszym lepszym parku, nieopodal stacji kolejowej. Nazajutrz złapaliśmy stopa do pierwszej linii metra, skąd ruszyliśmy na podbój stolicy Francji. Na początek pozbyliśmy się ciężkich plecaków, zostawiając je na dworcu Lyońskim, w przechowalni bagażu. Ze sobą wzięliśmy tylko śpiwory, karimaty i coś na przebranie. Obiad zjedliśmy na ławce pod katedrą Notre Dame i wystartowaliśmy powłóczyć się trochę po mieście, a trochę na poszukiwania pralni – z konieczności.
Paryż – pierwszy dzień
Pierwszego dnia zrobiliśmy małe rozeznanie w terenie, co, gdzie i kiedy, zahaczając m.in. o Luwr, Pola Elizejskie i wieżę Eiffla. Niektóre muzea w określone dni tygodnia były darmowe dla studentów i nie omieszkaliśmy z tego faktu skorzystać. To były czasy, kiedy na telefonie, poza jego zasadniczymi funkcjami, można było co najwyżej zagrać w węża. W końcu mieliśmy dość. Na nasze szczęście na Polach Elizejskich, nieopodal Łuku Triumfalnego była jakaś impreza i zostało cześć infrastruktury, np. namioty gastronomiczne. Idealnie. Jeden z nich, z drewnianą podłogą, zaadoptowaliśmy na sypialnię. Co prawda w nocy było trochę głośno, ale jak człowiek jest zmęczony, to zwykle nie ma problemów ze snem. Czy można w Paryżu znaleźć hotel w bardziej prestiżowym miejscu i to za darmo? Można.

Montmartre, La Defense, wieża Eiffla
Kolejnego dnia zainwestowaliśmy w metro. Całodzienny bilet studencki kosztował wtedy 5,50 € i nie było to mało jak na nasz stopowy budżet, ale szybko się zwróciło. W każde miejsce na mapie, do którego chcieliśmy się dostać, można było dojechać metrem. Po śniadaniu w parku ruszyliśmy na wzniesienie Montmartre, gdzie znajduje się Bazylika Najświętszego Serca. Z góry rozciąga się świetna panorama na Paryż. Schodząc na dół, musieliśmy przejść przez zgraję Murzynów, którzy usilnie chcieli nam zrobić oryginalne francuskie plecionki w afrykańskich kolorach. Tak, wtedy jeszcze robili plecionki. Tylko nie mogli zrozumieć, że ich nie potrzebujemy, tym bardziej że kosztowały jedyne 5 €. Chłopaki uparły się, że je zrobią, a my uparliśmy się, że nie zapłacimy. I jak radzą w takich sytuacjach „kołczowie” na różnych dziwnych szkoleniach firmowych, zastosowaliśmy zasadę „wszyscy wygrywają”. Czyli każdy się zrealizował i postawił na swoim.


Okolica Montmartre rzeczywiście okazała się klimatyczna, powłóczyliśmy się więc po niej, zahaczając o słynny Plac Pigalle i Moulin Rouge. Później odwiedziliśmy nowoczesną dzielnicę stali i szkła La Defense, ale dość smutno kontrastowała ze starym miastem. Może za sto lat będzie warta uwagi, jak teraz Nowa Huta w Krakowie, ale póki co jest brzydka. Na koniec zostawiliśmy sobie chyba najbardziej rozpoznawalny symbol Paryża, czyli wieżę Eiffla. I tu znów było małe rozczarowanie, bo na żywo nie wygląda tak imponująco jak na pocztówkach i ujęciach filmowych. W stosunku do tego co nosimy w głowach, wieża jest mała! Na pierwszy poziom można wejść na nogach, na tyle było nas wtedy stać, stamtąd rozpościerała się przyzwoita panorama na miasto.


Gdzie można się umyć w Paryżu?
Pomiędzy maszerującymi trójkami żołnierzy i tłumem turystów, znaleźliśmy panią z informacji. Po jej minie wywnioskowałem, że zadaliśmy jej pytanie, którego się nie spodziewała i z pewnością nikt jej dotychczas o to nie pytał: gdzie tu można wziąć prysznic? Dziewczyna zdębiała, na chwilę ją zatkało, poprosiła o powtórzenie pytania, skonsultowała się z koleżanką, gdzieś zadzwoniła i załatwiła. Trzeba jej przyznać, że stanęła na wysokości zadania. Po chwili dostaliśmy adres łaźni dla bezdomnych. Notabene, jak się później okazało, bardzo przyzwoitej łaźni.


Noc pod wieżą Eiffla
Wieczór wypadł romantico, czyli deska serów i francuskie wino za 93 euro… centy 🙂 A my umyci, wyperfumowani leżeliśmy na zielonej trawce, tuż pod wieżą Eiffla. Stalowa konstrukcja zaczęła wyglądać spektakularnie dopiero po zmroku, jak włączyli oświetlenie. Wtedy rzeczywiście zrobiła na nas wrażenie, większe niż za dnia. I tak nas ona oczarowała, że postanowiliśmy przespać się tam, gdzie jedliśmy kolację. I wszytko byłoby super, tylko gdy zasunąłem śpiwór pod szyję i powoli, patrząc na migocącą wieżę, odpływałem do krainy snów… włączyli zraszacze, a my niestety byliśmy w centrum ich rażenia. Najgorsze, że przez chwilę zastanawiałem się, czy to faktycznie pada, czy już sobie śnie – zdążyłem zmoknąć. Na szczęście kawałek dalej była sucha trawa z widokiem na symbol Paryża.

Noc pod wieżą Eiffla była prawie spokojna, poza incydentem kiedy chcieli nas okraść. Na szczęście nasz Anioł Stróż w porę nas obudził, a niedoszli złodzieje uciekli (tak, wtedy jeszcze uciekali). W Paryżu pierwszy raz w życiu chcieli mnie bezczelnie okraść, pomimo że późniejszymi laty spało się jeszcze w dziwniejszych miejscach, jak rumuńskie blokowisko, centrum Istambułu czy dworzec główny w Ułan Bator (a dokładniej to peron, bo dworzec zamykali na noc w obawie przed złodziejami i wandalami).
Tego dnia odwiedziliśmy Sorbonę, Panteon i katedrę Notre Dame. Na koniec zostawiliśmy Luwr, bo okazało się, że w piątki po godzinie 18 dla studentów był on za darmo. Tylko że dwie, trzy godziny zwiedzania to zdecydowanie za mało jak na tak duże muzeum, pozostał nam więc pewien niedosyt, że nie zobaczyliśmy wszystkiego…
Znowu Aniołowie czuwają
Kolacja była równie piękna jak ta pod wieżą Eiffla, w jednym z ogrodów przy rue de Rivoli. Noc tym razem postanowiliśmy spędzić pod dachem, a dokładniej na dworcu świętego Łazarza. I tu znów niespodzianka, ale tym razem pozytywna. Ławka na dworcu, karimata i kiedy właśnie mościliśmy się w śpiworach, przyszła policja. I mówią nam, że niebezpiecznie jest tu spać, bo kradną i gwałcą. Co było robić, nie chciało nam się już nigdzie chodzić i trochę nałgaliśmy, że rano mamy pociąg, że wymeldowaliśmy się z hotelu i musimy tu zaczekać i że… łi, łi, łi. Nasi Aniołowie wciąż nad nami czuwali. Po chwili okazało się, że ktoś zna kogoś i załatwili nam… pociąg na bocznicy. Kolejarze udostępnili nam do dyspozycji cały wagon, warunek był tylko jeden, żebyśmy się zebrali przed ósmą, bo pojedziemy na samo południe. Godzinę wcześniej planowaliśmy przespać się na dworcowej ławce, a wieczorem mieliśmy dla siebie wagon pierwszej klasy z łazienką. Znowu dostaliśmy więcej, niż moglibyśmy się tego spodziewać.
Paryż – kończymy zwiedzanie
Koniec naszego Paryża był mniej romantyczny, za to bardziej ostateczny, choć zależy jak na to spojrzeć. Na cmentarzu Pere Lachaise odwiedziliśmy groby Fryderyka Chopina i Jima Morrisona. I o ile ten pierwszy był zadbany, to drugi przypominał ogródek obok wiejskiego sklepu (czytaj: pełno butelek i niedopałków).


Z placu Inwalidów, gdzie w kościele pod tą samą nazwą spoczywają prochy Napoleona, ku po krzepieniu i zmianie nastroju, udaliśmy się do Pompidou – centrum kultury, które swoim stylem dość mocno odstaje od łacińskich uliczek Paryża.

Droga powrotna
Zgarnęliśmy bagaże z dworca Lyońskiego, wzięliśmy prysznic w lokalnym basenie i wyczerpani rozmachem miasta wyszliśmy na drogę w kierunku domu, to znaczy na wschód. I to dosłownie, chcieliśmy odjechać kawałek na peryferia i odpocząć na łonie przyrody, bez żadnych rekordów. Dlatego po blisko półtorej godziny łapania stopa, wsiedliśmy w pierwszy samochód, który się zatrzymał, pomimo że nie jechał trasą, którą pierwotnie sobie zamierzyliśmy. I w ten oto sposób, wylądowaliśmy gdzieś pod Metz, na zlocie starych citroenów. I to jakich citroenów! A takich, jakie pojawiały się w filmach m.in. z Louisem de Funèsem. Pamiętacie szaloną zakonnicę? Jeździła jednym z nich. Długo można byłoby oglądać takie auta, ale my padaliśmy na twarz ze zmęczenia, zostawiliśmy sobie resztę na jutro.
Jeszcze dobrze nie rozłożyliśmy namiotu, a napatoczył się Eric S. ze swoim kolegą Żużu i zamiast iść spać, to siedzieliśmy do rana i gwarzyliśmy o wszystkim w trzech językach: polskim, francuskim i angielskim. Jak się okazało, nasz nowy znajomy miał nie tylko polskie nazwisko, ale i korzenie, stąd znał trochę język. I tak pod gwiazdami, wokół starych samochodów, zamiast odpocząć, zmęczyliśmy się jeszcze bardziej.
Co było dalej?
O dalszych przygodach przeczytasz w tym wpisie
Wszystkie odcinki znajdziesz tu – z Pamiętnika taty.