Parę groszy w kieszeni, głowa pełna marzeń, perspektywa przygody… i tylko, gdzieś w kalendarzu zanotowane, żeby wrócić pierwszego września – wiadomo „kampania wrześniowa” tylko dla wybranych. Poczucie wolności i rosnących skrzydeł na plecach sprawiało, że wówczas nawet o studiach byłem gotów zapomnieć. Pełni nadziei ruszaliśmy w nieznane – na zachód. Naiwnie, ale szczerze chcieliśmy dojechać wszędzie i zobaczyć wszystko. Pomimo że nasz budżet był bardziej niż skromny, a czas jednak ograniczony. Pieniędzmi nie martwiliśmy się zbytnio, jak ich braknie, to zarobimy w drodze. Tylko na czas nie mieliśmy pomysłu. Kwestia kiedy i gdzie dojedziemy pozostała otwarta, nasz plan był luźny – nic nie musieliśmy, wszystko mogliśmy. Wówczas najważniejsze było wyruszyć przed siebie, tak jak jesteśmy przygotowani i z tym, co mamy, byle jechać… nie jutro, ale dziś, teraz, już…
Nasze doświadczenie autostopowe ograniczało się głównie do Polski i kilkudniowych wojaży, zwykle z dokładnie określonym celem – morze, góry i imieniny koleżanki na Mazurach. W ciągu jednego dnia byliśmy w stanie dojechać stopem na drugi koniec Polski. (Nie zawsze. Zdarzyło się nam jechać dwa dni w Bieszczady z Krakowa – ale to zupełnie inna historia). A teraz przed nami stawała otworem cała zachodnia Europa, z siecią autostrad i mnóstwem ciekawych miejsc, gdzie warto byłoby się zatrzymać. Ale gdzie spać w wielkich miastach i na autostradzie, gdzie się umyć i co z bagażami, gdy będziemy chcieli zwiedzać? To były pytania, na które przed wyjazdem nie mieliśmy dobrej odpowiedzi. Jakoś będzie, bo zawsze jest jakoś, byle już jechać. Podróże kształcą, więc pełni nadziei, że znajdziemy wszystkie potrzebne rozwiązania naszych problemów…
…ruszyliśmy w nieznane.
Z Krakowa przez Czechy, Niemcy, Austrię i Włochy dotarliśmy do Francji. Po kilku dniach stopowania zdaliśmy sobie sprawę, że lepiej będzie zrezygnować z pomysłu: najdalej na zachód, północ i południe Europy. To byłoby zdecydowanie za szybkie tempo. Jeszcze przez chwilę została z nami myśl, żeby dojechać na Gibraltar, ale i z niej zrezygnowaliśmy gdzieś pod granicą hiszpańską. Tam zdecydowaliśmy się zostać dłużej w krainie żabojadów.
Za Francją przemawiało kilka argumentów. Moja towarzyszka podróży dobrze znała francuski, a ja po niemiecku tylko Ich bin nicht for beraitet, a po hiszpańsku maniana. Wiedziałem też, że we Francji znajdziemy i góry, i morze i w oceanie można się zanurzyć… przed oczami krążyły mi wciąż pocztówki z lawendowej Prowansji. Ponadto zawsze lubiłem wino i sery. No i najważniejszy i wystarczający powód, zawsze aktualny przy każdej podróży: nigdy tam nie byłem. I tak ze słonecznego południa, zahaczywszy o Zatokę Biskajską, przyjechaliśmy do Paryża, skąd rozpoczęliśmy drogę powrotną do domu.
Ale zaczynając od początku, było to tak…
Czeski stop
Pierwszy dzień podróży miał zakończyć się noclegiem na obskurnej stacji benzynowej przy autostradzie w Czechach, gdzieś blisko Brna. Wszystkie okoliczności na to wskazywały. Z ostatnim kierowcą trudno było się dogadać i wylądowaliśmy na dużym węźle drogowym, wprost na poboczu, czyli w najgorszym możliwym miejscu. Z jednej strony brak zatoczki do zatrzymania samochodu, a z drugiej strony każdy kierowca rozglądał się za swoim zjazdem. Zrobiło się późno, byliśmy zmęczeni i niespecjalnie chciało nam się jechać dalej. Do zachodu słońca pozostało akurat tyle czasu, żeby poszukać miejsca pod namiot i coś zjeść. Ostatnie nasze wątpliwości, czy jechać jeszcze kawałek, skutecznie rozwiała policja. Los chciał jednak inaczej i pierwszy nocleg mieliśmy 40 km od Pragi z własnym pokojem, wyżywieniem, komputerem i ciepłą, świeżą kołderką. W stopowaniu nigdy nie wiesz gdzie i jak twój dzień się skończy i to jest piękne 🙂 Posłuchajcie…
Wczesnym rankiem wyruszyliśmy z Krakowa, startując z Zakopianki, przez Rabkę, Bielsko-Białą, aż do Brna. Dlaczego przez Rabkę? Bo akurat kierowcy, którzy się zatrzymali, właśnie taką trasą jechali. Gdyby ktoś jechał na zachód przez Nowy Sącz lub Rzeszów, to pewnie też byśmy się z nim zabrali. Brak biletu czy rezerwacji wbrew pozorom potrafi skutecznie ułatwić podróżowanie. I tak czterema stopami dotarliśmy do Czech. Ostatni kierowca tira był mało komunikatywny, w dodatku mówił w jakimś czeskim narzeczu zupełnie dla nas niezrozumiałym.
Ostatecznie, żeby nie odjeżdżać zbyt daleko od głównej trasy, wysiedliśmy na dużym rozjeździe drogowym. Miejsce było fatalne do łapania stopa pod każdym względem, co dodatkowo utwierdzało nas w przekonaniu, że spędzimy tam noc. Kilkaset metrów dalej widać było stację benzynową, do której postanowiliśmy pójść po wodę i rozejrzeć się po okolicy w poszukiwaniu dogodnego miejsca na spoczynek. W międzyczasie, jak dziewczyna zbierała swoje graty z pobocza, odruchowo wystawiłem rękę… a, może akurat ktoś się zatrzyma. I się zatrzymał, i to pierwszy samochód – drogówka. Pomimo że mówili do nas po czesku, to wyraźnie zrozumiałem, że jeszcze raz nas tu zobaczą, to zapłacimy mandat albo nas zgarną. Już nie mieliśmy wątpliwości, że zostajemy tam na noc.
Czy ty zaprosiłbyś autostopowiczów do swojego funkcjonalnego apartamentu w kolorze écru?
Zaopatrzywszy się w zapas wody na stacji benzynowej, chcieliśmy rozejrzeć się za miejscówką pod namiot – najlepiej w zacisznym cieniu i z widokiem na góry. I nie zdążyliśmy dobrze zarzucić plecaków, gdy zagadnął do nas Jiri, po naszemu Jerzy. Zapytał, gdzie jedziemy, i zaproponował podwózkę w kierunku Pragi. Po drodze od słowa do słowa Jurek dość spontanicznie zaprosił nas do siebie. Zapomniał tylko, że mieszka z żoną Ewą. Na szczęście droga była na tyle długa, że kilkoma telefonami zdołał ją przekonać do swojego pomysłu. Jak dojechaliśmy na miejsce, czekała na nas pyszna domowa kolacja, a rano dostaliśmy równie dobre śniadanie.
Jiri i Ewa mieszkali w Kostelcu nad Czarnymi Lasami, skąd do stolicy było jeszcze około 40 km. Ich dzieciaki były akurat na wakacjach we Francji, więc mieli wolny pokój, który nam udostępnili. Ponadto podobał im się pomysł wyprawy autostopowej i chcieli nam w niej pomóc. Tak nieoczekiwanie skończył się pierwszy dzień wyprawy – ciepłym prysznicem i wygodnym łóżkiem.
Rano Jurek podrzucił nas do Pragi, wyposażył w mapy i kilka pomysłów na zwiedzanie miasta. Dla nas już bardzo dużą pomocą było, gdy ktoś się zatrzymał i podwiózł nas kilka kilometrów do przodu. Od Jurka i Ewy dostaliśmy znacznie więcej, niż mogliśmy się na drodze spodziewać. Dostaliśmy znacznie więcej niż dach nad głową. Lata minęły, a ja ich wciąż serdecznie wspominam, zastanawiając się czasem, czy stać by mnie było na podobny gest. A czy ty zaprosiłbyś autostopowiczów do swojego funkcjonalnego apartamentu w kolorze écru?
Co było dalej?
O dalszych przygodach przeczytasz w tym wpisie.
Wszystkie odcinki znajdziesz tu – z Pamiętnika taty.
[…] “Paryż” to część dłuższej opowieści. Jeśli trafiłeś tu pierwszy raz i chciałbyś wiedzieć jak zaczęła się ta historia, wskakuj tutaj. […]
[…] “…droga do domu” to część dłuższej opowieści. Jeśli trafiłeś tu pierwszy raz i chciałbyś wiedzieć jak zaczęła się ta historia, wskakuj tutaj. […]